Ceramika dla dorosłych, czyli jak zacząć bawić się gliną

Pojemnik uformowany z wałków przy biurku z instruktażem internetowym

Każdy z nas kiedyś zaczynał swoją przygodę z ceramiką. A jeżeli jeszcze nie zaczął, a czyta te słowa, to pewnie zastanawia się, jak zacząć.

Dla większości adeptów sztuki ceramicznej wygląda to podobnie. Zazwyczaj człowiek chce mieć trochę czasu dla siebie i zrobić może coś fajnego i niczego nieświadomy zapisuje się na zajęcia. No a potem wpada do króliczej nory i tyle go widzieli.

Właśnie tak zaczęła się moja ceramiczna droga. Dziesięć lat temu (aaaa!) zapisałam się na zajęcia do miejscowego domu kultury. Wcześniej chodziłam tam na inne zajęcia, ale jak koleżanka zdradziła, że w MOK-u jest pracownia ceramiczna, i że można tam chodzić, i że jest fajnie, postanowiłam spróbować. Ale najpierw przez rok się zastanawiałam. Taka jestem śmiała!

Jedna z pierwszych rzeczy do nauczenia – podpisywanie prac. To mój pierwszy gmerek. Teraz jestem przy (chyba) czwartym.

Jak zacząć? – zajęcia w pracowni ceramicznej

No właśnie, ale jak zacząć z ceramiką? Jeżeli lubisz, żeby ktoś ci pokazał co i jak, powiedział coś o szkliwach, może pokazał jakieś inspiracje, zaprezentował techniki, to zorganizowane zajęcia są najlepszą opcją. W bonusie masz dwie–trzy godziny w tygodniu tylko dla siebie. I gliny. To bardzo fajne, bo często w praktyce okazuje się, że mąż albo żona, że dzieci, że psa trzeba wyprowadzić (albo kota!) i przychodzi wieczór, a potem noc i nie marzysz o niczym innym jak o łóżku i kołderce. A tak masz na sztywno wpisany czas na zajęcia do grafiku.

Można zrobić takie pudełeczko na gąbkę kuchenną. To praca z pierwszego roku moich zajęć w pracowni.

Oczywiście najatrakcyjniejsze cenowo, bo dotowane, są zajęcia w domach kultury. O ile nie ma problemu z samymi pracowniami, zwłaszcza w większych miastach, o tyle z dostępnością do zajęć już owszem. W Warszawie na przykład, niektóre ośrodki mają listy rezerwowe uczestników na kilkanaście–kilkadziesiąt osób.

Dlatego drugą opcją zajęć zorganizowanych są zajęcia w pracowni ceramicznej prowadzonej komercyjnie. Tu ceny zajęć są wyższe (bo jednak nie ma tu dotacji). Za to można na przykład zapisać się na cykl zajęć ceramicznych, jeżeli interesuje cię tylko jakaś wybrana technika tworzenia: lepienie z wałków, majolika, a może toczenie na kole? Albo wręcz na pojedyncze zajęcia, żeby po prostu sprawdzić, czy w rzeczywistości glina jest taka fajna jak o niej piszą. Część pracowni ma bony upominkowe, więc można nawet poprosić jakiegoś Mikołaja o taki prezencik, albo zażyczyć sobie takie zajęcia na urodziny.

Każda pracownia ma też swoje zasady dotyczące materiałów. Niech nie będzie zaskoczeniem to, że np. instruktor powie ci, że owszem, glina jest dostępna, ale szkliwa trzeba już we własnym zakresie kupować. Może są dostępne szkliwa, ale tylko jakieś podstawowe kolory. Albo że dostępny jest tylko jeden rodzaj gliny, a jak chcesz próbować z innymi, to musisz je samodzielnie nabyć. Warto dopytać o te rzeczy przed rozpoczęciem zajęć i dodać sobie bufor do ceny.

To samo może dotyczyć wypałów. Może być tak, że jest jeden wypał w tygodniu, co oznacza, że co dwa tygodnie są biskwity a co dwa tygodnie szkliwa i trzeba swoją pracę jakoś pod to zorganizować. Może pracownia wypala tylko na niską temperaturę i będą duże ograniczenia w produkcji naczyń użytkowych, a głównie takie cię interesują.

Takie ograniczenia obowiązują najczęściej w pracowniach w domach kultury. W sumie, coś za coś. Cena atrakcyjna i większa dostępność zajęć w mniejszych miejscowościach, ale jednak placówki są programowo niedofinansowane, więc zazwyczaj część takich codziennych kosztów ponoszą uczestnicy. Potem to jest nawet na rękę, bo można odkrywać różne szkliwa, różne gliny, różne narzędzia i formy (a jak wiemy, kupowanie szkliw to hobby samo w sobie).

W pracowniach komercyjnych nie ma problemu z dostępnością gliny czy szkliw (zazwyczaj są przynajmniej w jakimś podstawowym zakresie). Tak więc początkowo wysoka cena za zajęcia, w porównaniu do zajęć w domu kultury, może okazać się całkiem znośna w końcowym rozliczeniu.

Kolejną zmienną w wyborze pracowni jest czas rozpoczęcia zajęć. Zajęcia w domach kultury rozpoczynają się we wrześniu i kończą z końcem roku szkolnego. Także tu trzeba pilnować terminów, zwłaszcza w tych bardziej obleganych ośrodkach. No i liczyć się z wakacyjną przerwą. W pracowniach komercyjnych jest większa elastyczność co do miejsc, czasem nawet zajęć w wakacje (albo samych wypałów).

Jeśli nie pracownia, to co?

Czasem jest tak, że albo nie ma pracowni z programem zajęć w wystarczająco bliskiej okolicy albo też osobisty grafik absolutnie nie pozwala na regularne zajęcia. Co wtedy zrobić?

Wtedy trzeba lepić w domu. Na początek starczy stabilny stół, paczka gliny i jakieś podstawowe narzędzia typu wałek, nóż, może taca obrotowa jeżeli jest taka na stanie w domu. I pomysł albo youtube otwarty na jakimś instruktażu.

To zajęcia z instruktażem filmowym. Tu chyba kurs Lepimy i pomagamy z Ceramiq.

Tu czasu na lepienie jest ile wlezie. Miejsca – ile się wygospodaruje. Teoretycznie bajka. W praktyce niesie to za sobą trochę zagwozdek logistycznych.

Moje lepienie w czasach izolacji: stolik odziedziczony po dzieciach i praca po nocach.

Po pierwsze, prace są najfajniejsze jak się je wypali i poszkliwi. Tak więc, trzeba mieć dostęp do pieca. Nie od razu chcesz taki piec kupować, chyba że masz w kieszeni ok. 10 tysięcy złotych, czas na przeczesanie olxa, zakupy i miejsce gdzieś w garażu albo w piwnicy. Najlepiej więc poszukać pracowni albo kogoś z piecem, kto odpłatnie wypali twoje prace.

Pracownie i sklepy ceramiczne, jeżeli robią komercyjne wypały, mają z góry ustalone cenniki. Zazwyczaj wypał jest liczony od wagi prac. Trochę tańszy jest wypał na biskwit, droższy – na ostro. Niekiedy można też wynająć cały piec. Z prywatnymi osobami trzeba obgadać szczegóły wcześniej, najlepiej jak najdokładniej, żeby potem nie było nieporozumień.

Trzeba też pamiętać jaki zakres temperatur ma glina, z którą pracujemy i czy szkliwa, którymi pokryta jest praca, są nisko- czy wysokotopliwe. Te parametry mają kluczowe znaczenie przy wypale. Pomyłki mogą być bolesne zarówno dla właściciela pieca (szlifowanie półek, wymiana spiral zalanych szkliwem) jak i dla właściciela pracy (zniszczona praca, obciążenie kosztami naprawy pieca). Dlatego lepiej trzy razy zapytać, niż potem pluć sobie w brodę.

Pozostaje też kwestia transportu prac. Te niewypalone a już wysuszone są bardzo delikatne. A zatem trzeba opracować system transportu, tak żeby nie odpadały uszka, dziobki, stopki, czy inne elementy twórczości. To czasem zajmuje więcej czasu niż by się chciało.

Po wypale bywa i tak. Dobrze, że to biskwit, przynajmniej nie zmarnowałam szkliwa.

Może warto w takim wypadku umówić się na zawiezienie prac do wypału kiedy nie są jeszcze do końca suche? Takie poddębiałe są dużo bardziej wytrzymałe niż całkiem wysuszone. Z tym, że to oczywiście wydłuża cały proces wypału, no i nie każdy chce, żeby czyjeś prace zajmowały jego cenne miejsce na półkach w pracowni. Także to też trzeba ustalić przed zawiezieniem swoich cennych dzieł do wypału.

Początki bywają trudne

O tak! Mnie nie wychodziło absolutnie nic. Czy muszę wam mówić, że na początku mojej (wciąż jeszcze mglistej) kariery ceramicznej moje prace często znajdowałam w kupce prac dzieci? Nie wiem, czy to przez organiczne kształty moich kubków i misek, czy przez profesjonalne pokrycie szkliwem… Zaczynałam oczywiście od czerwieni. Teraz trzymam się od nich z daleka. Sami zobaczcie.

Pierwsze próby z wałeczkami. Zwróćcie uwagę na dobór kolorów i profesjonalnie nałożoną czerwień. Kubeczek do dziś służy. Jako pojemnik na klucze, schowany w szufladzie, ale zawsze.

Ale też glina to chyba jedyna forma twórczości, która, mimo tak wielu nieudanych prób i podejść, nie daje mi o sobie zapomnieć. Na zajęcia wracam zawsze i z przyjemnością. Wychodzi na to, że dla mnie nie najważniejszy jest efekt, ale sam proces tworzenia.

A to jedna z pierwszych misek wygniatanych z formy. Nie odpuszczałam czerwieni. Na zewnątrz kółka a na to szkliwo kryjące (które i tak nie pokryło czerepu). To też miska na przydasie.

Warto podążać za białym królikiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *