Niedawno okazało się, że mam całkiem duże dzieci, zwłaszcza to starsze jest duże i w związku z tym miało niedawno poważną imprezę.
A że impreza rodzinna w restauracji, i to w dodatku hiszpańskiej, przyszło mi do głowy, żeby zrobić gościom prezenciki w podziękowaniu za obecność. W końcu to takie modne i tak się chyba robi, nie? Tak czy inaczej, stwierdziłam, że też chcę mieć trochę przyziemnej radości z tego całego zamieszania, więc zabrałam się do produkcji. A ponieważ na forach dość często padają pytania, jak się magnesy robi, napiszę wam, co i jak po kolei robiłam.
Produkcja masowa, więc nie mogłam sobie pozwolić na robienie każdego magnesu ręcznie. Za późno się za to zabrałam. Potrzebna była forma. Za matkę posłużyła mi foremka do piasku kinetycznego w idealnym kształcie przegrzebka (kto był na camino, ten wie dlaczego akurat taka muszelka) i magnesowym rozmiarze.
1. Forma gipsowa muszelki
Foremkę wypełniłam gliną, żeby miała odpowiedni ciężar i nie próbowała mi wypłynąć spod gipsu. Do miseczki, która posłużyła mi za burty wlałam wodę do planowanego poziomu gipsu. Przelałam do innego naczynia i rozrobiłam gips ceramiczny. O tym jak rozrabiam gips, pisałam tutaj i tutaj.
Foremkę wypełnioną gliną przykleiłam na dno miseczki. Zalałam gipsem. I czekałam. Jak gips zaczął tężeć i zrobił się ciepły, wyciągnęłam go z miseczki i usunęłam z niego foremkę. Potem wygładziłam całość zdzierakiem i siatką ścierną (zwłaszcza ranty). Poprawiłam też krawędzie przy samym kształcie, bo oczywiście coś mi się poprzesuwało.
Formę postawiłam na suszarce do ubrań, żeby szybciej przeschła. Akurat kilka serii suszenia szło.
Następnego dnia forma była gotowa do pracy. No, może nie całkiem, ale, jak już wspomniałam, za późno zabrałam się za produkcję i nie mogłam czekać.
2. Wyciskanie muszelek w formie
Do wyciskania muszelek wzięłam pierwszą lepszą glinę, która akurat napatoczyła się pod rękę. Była to glina szamotowa, chyba jakiś KS, na pewno z odzysku. Pewnie gdybym się zastanowiła, sięgnęłabym o glinę bez szamotu, ale koniec końców ta też dała radę.
Znalazłam też taką samą gipsową formę, którą robiłam kilka lat wcześniej. Rozrobiłam wtedy za dużo gipsu i lałam resztki na co popadnie. Foremka była średniej jakości, ciągle się coś z niej osypywało i musiałam skrobać gotowe muszelki, więc szybko ją odłożyłam i pracowałam z tą nową, niedoschniętą.
Muszelki wyciskałam seriami przez trzy kolejne dni, żeby forma mogła jednak przeschnąć. Z takiej całkiem mokrej ciężko wyciągało się muszelki. Nie czekałam aż glina wyschnie. Wyciągałam jeszcze mokre muszle. Kulką świeżej gliny dociskałam „plecki” muszelki dookoła. Po którymś razie muszelka wyskakiwała z formy.
3. Przygotowanie do wypału i suszenie
Gotowe muszelki z form, po podeschnięciu, wyrównałam na pleckach nożykiem. Potem lekko przetarłam papierem, poprawiłam rowki i przetarłam wilgotną gąbką, żeby odpylić glinę. Odstawiłam do suszenia.
4. Pierwszy wypał
Wszystko poszło na biskwit. Palę na 850°C.
Muszelek zrobiłam o kilka więcej niż potrzebowałam, na wypadek, gdyby któraś nie przeżyła jednego z wypałów. Biskwit przeżyły wszystkie. Kilka farfocli usunęłam dremelkiem.
5. Szkliwienie i drugi wypał
Wszystkie muszelki pokryłam szkliwem beżowym w kropki o wdzięcznej nazwie Terracotastein. Szkliwo nakładałam pędzlem w dwóch warstwach. Oczywiście odczekałam aż pierwsza warstwa przeschnie (inaczej nakładając drugą warstwę ściągałabym tę pierwszą – robią się gluty i w ogóle blah).
Odszkliwiłam spody muszelek.
Wszystko poleciało do wypału. Ponieważ nie pamiętałam, czy Terracotastein płynie, czy nie, każda muszelka dostała swoją podstawkę. Nie chciałam siłować się potem z odczepianiem muszli od pólek i odczyszczaniem ich z pobiałki. No i nie chciałam szlifować półek. Za podstawki posłużyły mi jakieś stare płytki próbnikowe jeszcze bez szkliw (bynajmniej nie zrobione przeze mnie; chyba dostałam je z jakimiś szkliwami) i słupki dystansowe.
Szkliwo poszło na 1060°C. Wszystkie muszle przeżyły wypał na ostro. Tak więc mogłam jeszcze coś zepsuć przy przyklejaniu magnesów.
6. Przyklejanie magnesów
W międzyczasie zamówiłam magnesy neodymowe przez Internet. Zamawiałam ze strony magnesy.eu. Dobre ceny i w ogóle, z tym że, uwaga, minimalna wartość zamówienia to 40 zł. Tym sposobem zamówiłam magnesów na zapas. Oczywiście stron z magnesami w necie co niemiara. Można też zamówić (jak chyba wszystko) na allegro.
Wzięłam dwa rozmiary magnesów: średnica 10 mm i grubość 2 mm oraz średnica 12 mm i grubość 1 mm. Oba rodzaje dają radę spokojnie nawet przy ciężarze moich muszelek. Z tym, że te grubsze łatwiej się klei, tzn. wyciekający klej nie robi takiego syfu na samym magnesie i nie naddaje grubości. Oczywiście można sobie z tym poradzić, ale jak nie trzeba, to po co. Cienkie fajniej wyglądają, bo magnes bardziej przylega do lodówki.
Do montowania magnesów użyłam dwuskładnikowego poxipolu. Klej występuje w dwóch wersjach: normalnej (czyli taki ciemnoszary klej) i przezroczystej. Miało być elegancko, więc klej kupiłam przezroczysty. Kupiłam dużą tubę. Wyszło mi, że też na zapas. Magnesy mogę kleić w setkach i nie zużyję tego szuwaksu.
Klej rozrabia się łącząc takie same ilości żelu z dwóch tubek. Na początku zrobiłam większą ilość, ale ta franca szybko schnie, więc po kilku minutach zrobił mi się glut do wyrzucenia. Potem już łączyłam żele wielkości ziarna grochu i kleiłam na wyścigi. Trzeba to robić w rękawiczkach. Inaczej, jak z super glue, wszystko jest poklejone i nie można rozłączyć palców.
Muszelki z magnesami zostawiłam do wyschnięcia. Instrukcja mówi o wiązaniu kleju przez minimum 10 minut.
Sprawdziłam, jak działają i jak prezentują się na lodówce (zacnie!) i zapakowałam.
7. Pakowanie
Filozofii żadnej tu nie było. Zamówiłam w ilościach (na zapas!) woreczki muślinowe. Których na początku nie mogłam znaleźć na allegro, bo wpisywałam „woreczki muślinowe”. Okazało się, że szukałam woreczków z organzy… W każdym razie zamówiłam, przyszły, spakowałam i do każdego woreczka doczepiłam wizytówkę z podziękowaniem. I gotowe!
Czy wyszło? Nie wiem. Ja miałam mnóstwo frajdy przy robieniu. Goście pytali, gdzie kupiłam, więc chyba za cicho mówię, że jestem ceramiczką, albo wyszło mi za ładnie.
Dzięki za twoje porady i bloga. Bardzo fajnie się czyta i sporo się można dowiedzieć. Muszelki bardzo dobrze wyszły!
Ja także mogę się nazwać początkującą ceramicystką (nie wiem, czy to dobre słowo), a raczej powracającą po wielu latach. Moje pierwsze doświadczenia były w masie lejnej, teraz wolę lepić. Mam pytanie: do którego domu kultury chodzisz na lepienie i wypalanie?
Dorota
Dzięki! Chodziłam do MOK-u w Ząbkach. Chwilowo mam przerwę.
Trzeba przyznać, że to wszystko wygala pięknie.