To ciężkie pytanie. Czasem się da, czasem się nie da. Większość doświadczonych ceramików powie, że może tak, ale po co. Nie warto marnować czasu na ratowanie czegoś, co, bardzo prawdopodobne, nie przeżyje wypału na biskwit. A jak przeżyje, to wcale nie jest powiedziane, że przeżyje wypał na ostro. Szkoda czasu, energii i materiałów.
Noooo, ale czasem są takie chwile, takie prace, które trzeba ratować. Tuszować pęknięcia, dziurki, czy inne takie. Rozum mówi – odpuść, ale serduszko jednak nie pozwala.
Ja mam taką miskę. Robiłam ją na zajęciach, jeszcze w roku szkolnym (mój dom kultury ma wakacyjną przerwę). Moja ulubiona forma, a te miski jakoś wyjątkowo mi się podobają i są też świetne na podarki. Następną zrobię nie wiem kiedy, bo forma jest dość chodliwa. A poza tym zobaczę ją najwcześniej za miesiąc. Spieszyłam się, i wychodzi na to, że niedokładnie doczyściłam glinę na brzegu. Przyczepiła się i odłamał się kawałek rantu. Serce też mi pękło. No więc chyba załapałam się do kategorii pt. „ja jednak to naprawię”.
Przyklejenie kawałka ułamanego rantu ćwiczyłam kilka razy. Wydaje się to prostym zabiegiem. Jednak kierowniczka mojej domowej pracowni zdecydowała się postawić poprzeczkę jeszcze wyżej i stwierdziła, że powinnam odbudować ten brakujący fragment ścianki. Wpakowała mi się do miski i zaczęła jeść(!) odłamany rancik. Bestia!
No więc, żeby dorobić brakujący fragment czegokolwiek albo chociażby coś z gliny skleić czy zatuszować, potrzebujemy materiału, czyli suchej, najlepiej sproszkowanej gliny. Tej samej, z której powstała praca. Ja pokruszyłam do reszty odłamany kawałek. Potem papierem ściernym wygładziłam michę nad gazetą.
Pyłek zsypałam do słoiczka. Uczulam, że takie szlifowanie najlepiej robić w jakimś przewiewnym pomieszczeniu, idealnie na zewnątrz. Albo w masce przeciwpyłowej.
Miejsce na misce, którym zamierzam się zająć, przykrywam wilgotną szmatką i folią. Zostawiam na kilkanaście minut, do pół godziny, żeby glina w tym miejscu odzyskała trochę plastyczności.
Ze sproszkowanej gliny robię szlam. Ale uwaga! Nie dodaję do gliny wody, ale octu. Wlewam trochę do rozdrobnionej gliny. Mieszam do uzyskania pasty.
Ocet zawiera ok. 9–10% kwasu octowego, który działa jak deflokulant na cząsteczki gliny. Czyli, krótko rzecz ujmując, nie pozwala się zbić kłaczkom gliny w większe grudki i opaść na dno. Taki, powiedzmy, upłynniacz. Szlam octowy pozwala na naprawę niewypalonych prac (sklejenie itp.), o ile uszczerbki i pęknięcia, które próbujemy naprawić, nie są wynikiem naprężeń w masie.
Uwaga! Klejenie szlamem octowym nic nie da w przypadku uch, które odpadły od kubków albo pękły. To jest właśnie uszkodzenie pracy spowodowane naprężeniami w samej masie. Nawet jak uda się takie ucho przykleić albo skleić, pojawią się pęknięcia po podsuszeniu kubka, albo po wypale ze szkliwem. Albo, co gorsza, ucho odpadnie, kiedy będziecie pić ze swojego kubka gorącą poranną kawę.
Wracam do miski. Zabieram szmatkę i zaczynam zabawę. Ponieważ nie doklejam żadnej części, tylko dobudowuję brakujący fragment, robię to etapami. Trochę przyklejam, trochę podsuszam, trochę wyrównuję. Wszystko pod czujnym okiem szefowej.
Miska jest z szamotowej gliny. Więc niestety, idealnie nie będzie. Widać ziarenka szamotu. To muszę zaakceptować. Widać, gdzie jest plomba.
Natomiast sama miska schnie już drugi tydzień. Nie widać nowych pęknięć. Dam znać, jak misce poszło w piecu.
Opracowałam na podstawie:
- Fournier, Robert. Illustrated Dictionary of Practical Pottery. Fourth edition. Londyn: 2000. (hasło vinegar)
- Pierwszy raz o octowym szlamie usłyszałam na zajęciach ceramicznych z prof. Beatą Kotecką. Dziękuję za patencik!