Dopiero ostatnio przekonałam się, jak dobrze się spotykać i jak bardzo spotkań, powiedzmy że branżowych, mi brakowało. Też macie tak, że pracujecie samotnie, w zaciszu pracowni (albo w nie-zaciszu salonu czy okolic jadalnianego stołu) i nie wiecie co się dookoła dzieje? Mój rytm pracy z gliną od lat wyznaczony jest przez rytm pracy domu kultury. Bardzo sobie cenię cotygodniowe spotkania w znanym gronie. Ale zawsze w czerwcu nadchodzi jakże spodziewana, i jakże czasem niewyczekiwana, przerwa wakacyjna. Ponieważ ciężko mi samodzielnie wykroić czas w domu na lepienie, zazwyczaj wakacje to dla mnie rzeczywiście wakacje od wszystkiego. Glina gliną, ale ludzi to mi brakuje.
Ale ostatni miesiąc był inny. Minął mi na spotkaniach i integracji z ceramikami. Zaczęło się we wczesnym czerwcu warszawskim spotkaniem integracyjnym. A potem pojechałam do Gdańska i do Piecek promować „Glinę: rzemiosło i sztukę”.
Spotkanie integracyjne w Warszawie zapamiętam na długo. Dzięki inicjatywie Elizy, czyli Meliski, na żywo (czasem po raz pierwszy) spotkali się ceramicy warszawscy i podwarszawscy, zawodowi i hobbistyczni. Było ciasto, kawa, a nawet truskawki. Ale przede wszystkim spotkanie było wręcz idealną okazją do rozmów, nie tylko o zawiłościach technologicznych, czy specyfice zajęć z dziećmi. Dobrze było wymienić się doświadczeniami i usłyszeć, że inni mają tak samo. I nikt się nie dziwi, że ktoś buduje szopkę żeby wstawić tam piec. Albo, że rzuca dzienną pracę, albo nie rzuca, bo nie chce robić stu takich samych kubków co miesiąc. Zobaczenie i posłuchanie ludzi znanych głównie z Facebooka dało mi dużo do myślenia. I napędu do działania.
Tydzień później dotarłam do Gdańska na wydarzenie „Wyjdź do sztuki 7”. Miałam dużo obaw (i wielką walizę książek), ale wszystkie rozpłynęły się, kiedy na dworcu przywitała mnie jedna z organizatorek wydarzenia, Adriana Majdzińska. A potem już przepadłam. Niesamowite stoczniowe okoliczności przestrzeni Mlecznego Piotra, industrialne rzeźby Czesława Podleśnego, prace konkursowe, o których opowiadali sami autorzy, wypał raku, a potem spontaniczne spotkanie uczestników wydarzenia w pracowni Katarzyny Wolskiej. Cudownie było poznać trójmiejskie środowisko ceramiczne, a przynajmniej jego fragment skupiony wokół gdańskiej grupy (Nie)Wypalonych. Otwartość i gościnność trójmiejskich twórców zapamiętam na długo.
A finał spotkań i rozmów to 6 Festiwal Ceramiki w Pieckach. Tym razem zgarnęłam ze sobą rodzinę. Od razu wyszło też, że jestem absolutnie nieprzygotowana, bo nie miałam ani stolika, na którym mogłabym położyć książki, ani krzesła, na którym mogłabym się usadowić. Stoli i krzesła znalazły się w ciągu 15 minut. Chyba po takich rzeczach poznaje się dobrych organizatorów, prawda? W sumie, to nie wiem, czy nie najgorsze w wydarzeniach, na których mnóstwo się dzieje, jest mieć swoje stoisko. Dzięki połączonym siłom rodzinnym mogłam zejść i zobaczyć prace konkursowe (tym razem tematem była muzyka), odwiedzić stoiska kół gospodyń wiejskich (placki z jabłkami – poezja!), podejrzeć wypały raku i pokazy toczenia na kole, a nawet wypchnąć potomstwo na zajęcia. Działo się! No i znów – cudownie było móc porozmawiać o ceramice z innymi ceramikami. Takich rozmów nigdy za dużo.
Nie chcę tu was zanudzać moimi wrażeniami z wydarzeń. Dążę do tego, żeby przypomnieć wam (i sobie), że bardzo warto w takich spotkaniach brać udział, a nawet przełamać się i pokazać światu swoje prace. I że dobrze rozmawiać. Nawet jeżeli ktoś dopiero zaczyna, to okazuje się, że inni chętnie dzielą się swoim doświadczeniem, czasem coś podpowiedzą albo odradzą. Dobrze usłyszeć, co u innych, dobrze wiedzieć, że człowiek, nawet jak jest sam w pracowni, to jednak nie jest sam. Ja już za kolejnymi spotkaniami, czy to na żywo czy wirtualnie, już tęsknię!