Jak nie robić kafli ceramicznych

Dziś garść własnych doświadczeń i (chyba) nieudanych prób z kaflami. Otóż, zapewne połowie aktywnych ceramików, a na pewno większości ceramików przed remontem, przychodzi do głowy genialny pomysł, że właściwie najfajniejsze kafle to takie własnoręcznie robione. Przede mną było wyposażenie nowego domu i wymyśliłam sobie kafle na ścianę w kuchni.

W polskim internecie nie za bardzo znalazłam jakieś porady. Zresztą, parę lat temu w ogóle nie za wiele ich było. Książki o kaflarstwie zamówiłam dopiero niedawno. Podpytałam na zajęciach, jaka glina będzie najlepsza. Po krótkim namyśle zdecydowałam, że wykrojnik a nie forma gipsowa i zabrałam się do pracy.

Dobór masy ceramicznej

Błąd pierwszy: zdecydowałam się na masę G&S 254. Ma 25% drobniutkiego szamotu. Masa uniwersalna. W sumie, powinnam wiedzieć, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego.

Teraz w sklepach ceramicznych pojawiają się już gliny kaflarskie. Chociaż, szczerze, trzy czy cztery lata temu w ogóle nie przyszło mi na myśl, żeby szukać czegoś takiego jak glina kaflarska. Dziś pewnie skłoniłabym się do masy G&S 468 albo Silbeco KMO 4005. No takiej, żeby miała minimum 40% szamotu.

Wałkowanie i przenoszenie kafli

Błąd drugi: Za mały wałek. Wałkowałam za szybko. I niedokładnie. W teorii wałek opierałam o dystanse o grubości 5 mm. W praktyce wszystko zależało od tego, jak bardzo byłam zmęczona (wałkowałam po nocach). Także kafle mam 3D: niektóre mają 5 mm grubości. Niektóre nawet 7 mm.

Teraz chociaż wałek mam większy. Ale i tak, największe kaflowe marzenie to walcarka.

Kolejna sprawa to przenoszenie wykrojonych kafli. Ja brałam w łapki i często je odwracałam jeszcze przed położeniem, żeby coś wygładzić i poprawić. Robiłam też kreski z tyłu dla lepszej przyczepności. Najpierw narzędziem, a potem widelcem. Widelec polecam bardziej. Łatwiej się rysuje i mniejsze odkształcenia chyba.

Teraz wiem, że najlepiej jest prosto z wykrojnika wypchnąć kafel na docelowe miejsce suszenia. I go za bardzo nie ruszać, przynajmniej dopóki nie stężeje. Nie jestem też pewna, czy te kreski na pleckach są tak całkowicie obowiązkowe.

Suszenie

Wiedziałam, że kafle będę robić na raty. Pieca swojego nie mam. Wypalam tam, gdzie chodzę na zajęcia. Wiecie jak to jest: dwie godzinki pracy w tygodniu, potem trzeba sprzątać i widzimy się za tydzień. Na początku totalnie nie kontrolowałam procesu suszenia. W pracowni na początku po prostu układałam kafle na desce ze sklejki i przykrywałam drugą. Lekko dociążałam wszystko jakąś formą gipsową. O dziwo, kafle (w większości) wyschły prosto. Magia. Wtedy jeszcze myślałam, że takie kafle to bułka z masłem i czemu wszyscy ceramicy takich nie mają.

Błąd trzeci: płyty MDF. W czasie lockdownów pracowałam w domu i miałam większą kontrolę nad suszeniem. Na początku wymyśliłam, że mokre kafle będę suszyć między dwiema płytami MDF. Z obciążeniem. Pod dwóch tygodniach kafle były mokruteńkie. Ze skroploną wodą nawet. MDF totalnie nie oddycha, a ja nie wpadłam na to, żeby położyć pomiędzy kaflami a płytą chociażby gazetę. Tak żeby mogła trochę wody zebrać i umożliwić ruch płytek podczas suszenia.

Dziś używam kartongipsu. Zabezpieczyłam sobie brzegi taśmą malarską, żeby mi gipsowe farfocle nie dotykały prac. Efekt jest dużo lepszy: kafle szybciej schną i są w miarę proste. Jak nie są proste, to najczęściej są popękane, więc wracają do recyklingu.

Szkliwienie

Szkliwiłam przez polewanie. Większość szkliw wygląda super. Ale nie przyszło mi na początku na myśl, żeby rozetrzeć te linie po laniu, jeżeli jakieś mi zostały. Więc mam kafle we wzorki, które niekoniecznie chciałam. Pro tip: lepiej z brzegów ścierać szkliwo jeszcze mokre niż takie całkiem suche. Mniejsza szansa, że coś odpryśnie z głównej powierzchni.

Niektóre płytki wyszły całkiem, całkiem 🙂

Wypalanie

Nad wypalaniem, jak mówiłam, nie mam totalnie kontroli. Wiem, że biskwity idą jeden na drugi. To chyba jednak powoduje odkształcenia. Przy następnym wypale poproszę o ustawienie płytek pionowo. Ze szkliwem płytki są wypalane na płasko, powtykane gdzieś pomiędzy innymi pracami. Kupiłam stojaczki nawet, ale nie są w ogóle używane. Z tego, co czytałam, to nawet lepiej, że bez kaset czy stojaków.

Kafle czekają na odbiór po wyjęciu z pieca

Zabezpieczenie

Ponieważ mam możliwość wypału tylko na niską temperaturę a moja masa osiąga spiek w wysokiej, stwierdziłam, że kafle koniecznie trzeba dodatkowo zabezpieczyć przed wilgocią. Także jak już gotowe płytki są dla mnie akceptowalne, urządzam im kąpiel w gruncie malarskim. Niedawno odkryłam, że w marketach budowlanych można kupić preparaty do zabezpieczenia kafli, które są prostsze w użyciu. Następnym razem, o ile taki będzie, wgryzę się w temat dokładniej.

Kąpiel w unigruncie

Efekty

No więc po prawie trzech latach lepienia mam niecałą połowę kafli do umieszczenia na docelowej powierzchni. Są krzywe, mają różną grubość i różne kolory. Koszmar kaflarza!

Teraz robię je z doskoku. Kuchnia już jest, czeka na kafelki. Żeby kaflarzowi trochę ułatwić zadanie pewnie przykleję płytki jakimiś zestawami do siatki budowlanej. Niech się chłop nie zastanawia jaki kafelek koło jakiego ma być przyklejony.

Dotychczasowe efekty

Podsumowanie

W zasadzie, to nie wiem, czy moje płytki w ogóle nadają się do montażu. I czy jeszcze chcę, żeby je montować. Ot, efekt pracy przez lata a nie miesiące. Z drugiej strony wiem, że są to prawdopodobnie najdroższe płytki na świecie. Kosztowały mnie dużo pracy, dużo się przy nich nauczyłam. Plus jest tam jednak moje serduszko. No i idealnie pasują do kuchni! A dodatkowy bonus jest taki, że kuchnia jest w domu letniskowym, więc nie będę codziennie na nie patrzeć i się denerwować, że tu krzywo a tam szkliwo niedorobione…

Kotrola musi być

Została mi do zrobienia jeszcze jakaś połowa. Jeżeli jednak się zdecyduję ten projekt kontynuować (ach ten efekt utopionych kosztów), to dokończenie płytek powinno mi zająć już jednak dużo mniej czasu niż trzy kolejne lata (jak już się w końcu za nie wezmę).

Ta partia wala mi się po domu jakieś pół roku. Nie za bardzo mam pomysł na uratowanie szkliwienia (świteź – blah!).

Dalej będę się męczyć z GS 254. Jednak nie zmienia się masy w trakcie gry (chyba). No, po prostu boję się, że nowe wyszłyby mniejsze albo większe. I że bardzo będzie widać różnicę. Chociaż? Jak tak o tym myślę, to nie wiem, czy nową masą mogę coś jeszcze bardziej skopać. Czy to pora na zakupy?

9 komentarzy

  1. Cudowna opowieść. Pięknie opisujesz swoją drogę do doskonałości, której w ceramice chyba nie powinno się osiągnąć 😁 uważam że piękne są te rzeczy niedoskonałe 5 mm 7 mm nierówno rozlane szkliwo … Każda płytka ma jakąś historię którą Ty stworzyłaś. Efekt jest piękny. Myślę że jak uda ci się osiągnąć powtarzalność płytek i będziesz w stanie przewidzieć i każdy kształt i rodzaj szkliwienia to już nie będzie takiej frajdy 😉

    1. Ja chyba przede wszystkim muszę wykonać dużo pozaceramicznej pracy. Takiej, żeby cieszyć się ogólnie wynikami, efektami swojej pracy, akceptować niedoskonałości. Wtedy mimochodem będę się cieszyć efektami szkliwienia, wypałami, i właśnie zwracać, jak to celnie ujęłaś, na historię, którą każda taka płytka, czy inna praca, opowiada.

  2. Piękna opowieść, bezcenne rady i uwagi.. A kafle, mimo niedoskonałości o których piszesz, budzą podziw. I chęć zrobienia sobie kafli😊. Pozdrawiam serdecznie, amatorsko bawiąc się z gliną co jakiś czas..

  3. Super porady, też myślę o zrobieniu kafli, jednak uwazam, że jeśli chce się mieć „doskonałe” kafle to trzeba kupić w Castoramie 😉. Najpiękniejsze są te niedoskonałe. Na tym polega właśnie ich artyzm, ich niepowtarzalność. Problem tkwi nie w kaflach, które zrobiłaś (są piekne!!! i niczego im nie brakuje) tylko w Twoim podejściu do tematu. Cały klimat takich kafelek polega właśnie na tym że każda jest inna, że są trochę krzywe, trochę źle rozlane szkliwo, trochę niedoszkliwione czasem. Przecież to jest życie! Jeśli chodzi o montaż… Uważam, że położenie tych płytek powinno być adekwatne do ich różnorodności. Nie skupiać się na odstępach i milimetrach tylko na ogólnym efekcie wizualnym. Uwielbiam tego typu ściany.

  4. Powodzenia! Będzie pięknie, bo już są piękne! A drobne skazy to cały urok rękodzieła. Asystentka zachwycająca:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *